Mój biegun cz.10 - Zostałem Expatem - blaski i cienie

Sierpień – siedem lat temu. Fabienne i Frederick – wraz ze swoimi synami oraz ja, zamieszkaliśmy w Dushanbe. Dzięki wielkiej gościnności naszego strategicznego partnera – mogliśmy pierwsze dwa tygodnie spędzić w hotelu.

W tym czasie szukaliśmy miejsca zamieszkania. To dość specyficzna operacja. Naszymi przewodnikami były dwie Pani, które specjalizowały się w pośrednictwie wynajmu nieruchomości. Dosyć szybko zorientowaliśmy się, że jako expaci – mamy specjalną taryfę – proponowane nam ceny były zawyżane i to znacznie. Wtedy po raz pierwszy mogliśmy dostąpić zaszczytu negocjacji – w zupełnie innym stylu niż znany mi dotychczas. Zwiedziliśmy wiele domów i mieszkań. Jako Europejczycy, szukaliśmy stylu zbliżonego do tego, w którym mieszkaliśmy. Okazało się trudne, a wręcz niemożliwe. Dushanbe, zaczynało wówczas budować, jednak baza dostępnych miejsc na wynajem nie była jeszcze zbyt obszerna. Wszystkie ceny negocjowane były w dolarach.

Pierwsze negocjacje 

 

Sytuację utrudniał fakt, iż przez ostatnie 10 – 15 lat po zakończeniu wojny domowej w Tadżykistanie, w kraju zamieszkiwało wielu przedstawicieli organizacji międzynarodowych, starających się pomóc krajowi. Organizacje te, ze względu na swoje standardy, troskę o bezpieczeństwo, ale i możliwości – lekko mówiąc zepsuły rynek. Dlatego my jako reprezentanci prywatnego biznesu – jako jedni z pionierów – automatycznie zostaliśmy zaklasyfikowani do „elity” cenowej.
Stąd ceny najmu, które oczywiście z całych siły negocjowaliśmy – były na poziomie najmu w stolicach europejskich. 

Poniżej kilka aranżacji i wykończenia jakie miałem okazję zobaczyć. 

 

Praktycznie od pierwszego dnia, kiedy zamieszkaliśmy w Dushanbe, pracowaliśmy na okrągło. Z jednej strony potrzebowaliśmy czasu na „urządzenie się”, jednak przy okazji odkrywaliśmy miejsca handlowe, poznawaliśmy produkty, zapoznawaliśmy się z poziomem cenowym. Dla mnie z punktu widzenia modelu handlowego zakupy, które wykonywaliśmy były niesamowitą lekcją.

W Dushanbe nie było jednego miejsca, gdzie można byłoby kupić wyposażenie potrzebne do funkcjonowania. Dlatego zjeździliśmy wiele kilometrów, odwiedziliśmy wielu sklepów i sklepików oraz bazarów. Nie można było płacić kartą, tylko gotówka. Visa czy Mastercard, albo kasy fiskalne to na ówczesny moment, jeszcze pojęcia niewystępujące. Wprawdzie mieliśmy konto firmowe, jednak aby dokonać zakupu i wykonać płatność kartą lokalnego banku, potrzebne było dodatkowe poręczenie. Wszystkie zakupy dokonywane w imieniu firmy, potrzebowaliśmy udokumentować – co często graniczyło z cudem. Ale nie było innego wyjścia. Podczas tych pierwszych zakupów, nauczyłem się bardzo dużo. Dotykając spraw płatności, potrzebnych dokumentów jak i metody księgowania na rachunkach naszej firmy.
Fabienne, skrupulatnie pilnowała, każdego TJS (lokalnej waluty), którą wydawaliśmy. 

Wtedy też zacząłem rozumieć, że wiele wyuczonych metod, nie zafunkcjonuje w Tadżykistanie. Musiałem nauczyć się wszechstronności oraz sprawności. Starając się połączyć wymagania legalnie działającego biznesu europejskiego z jakże odmienną rzeczywistością rynku lokalnego.

Jednym z istotniejszych zakupów były nasze służbowe samochody. Na marginesie dodam, iż moja firma mile nas zaskoczyła, pozwalając na zakup drogich aut.
Które jednak gwarantowały nam bezpieczeństwo i zwinność na trudnych lokalnych drogach. W kraju nie było autoryzowanych dealerów, zatem nasze zakupy musieliśmy dokonać na giełdzie. Muszę przyznać, iż operacja ta na długo zostanie w mojej pamięci. 

Jednak nasz projekt to przede wszystkim ludzie. Pierwszą osobą, która rozpoczęła z nami współpracę – na zasadzie umowy zlecenia była Djamila.
Znająca świetnie język francuski, rosyjski i tadżycki. To ona uczestniczyła w kluczowych tłumaczeniach podczas naszych pierwszych kroków w Tadżykistanie. 
Kiedy zamieszkaliśmy w Dushanbe, Frederick zatrudnił Surayo, jako swoją asystentkę. Surayo, stała się naszym lokalnym przewodnikiem, pomagając nam w wielu kluczowych poszukiwaniach. Tłumaczyła nam zawiłości i specyfikę rynku. Miała szeroką bazę kontaktów. Jej pomoc była ogromna  i daleko wykraczająca po za ramy pracy Asystentki. Do zespołu Fabienne została przyjęta księgowa. Do mnie dołączył kupiec stażysta Manuchekhr – znający język chiński, co miało nam się przydać w przyszłości. Wykształcony, skromny i bardzo uczynny i elastyczny młody człowiek. Był godny pełnego zaufania. Zatrudniłem również asystentkę Nodirę, która również znała język francuski. Poprosiłem ją, aby komunikowała się ze mną wyłącznie w języku rosyjskim. Dzięki temu po kilku miesiącach konwersacji zawodowej, mogłem sprawnie komunikować się w tym języku, co było jedną z zasług Nodiry. 
Zdecydowanie mnie to usamodzielniło i pozwoliło na bezpośrednią komunikację z partnerami czy dostawcami. Mogłem też, występować w roli zastępczego tłumacza pomiędzy językiem francuskim i rosyjskim. Wtedy również odkryłem, że można myśleć w języku obcym. Mój kontakt z językiem ojczystym, został radykalnie ograniczony. 

W tym czasie, nasi partnerzy, prowadzili budowę Centrum handlowego gdzie miał powstać nasz obiekt. Mogliśmy na bieżąco korygować funkcjonalność i dzielić się naszym doświadczeniem. Uczyliśmy się lokalnego prawa i przepisów. Biurokracja była na bardzo wysokim poziomie, co znacznie spowalniało wiele operacji.  Frederick nawiązywał relacje i prowadził strategiczne rozmowy z partnerami. Ja spotykałem się z potencjalnymi dostawcami i producentami, jeżdżąc po kraju. Bardzo pomocny w poznaniu rynku był nasz partner – który zajmował się dystrybucją kilku międzynarodowych marek. A sam właściciel, był jednym z pionierów nowoczesnego handlu w kraju, posiadał liczne kontakty i ogromna wiedzę handlową. Spędzałem z nim dużo czasu. Były to dla mnie bardzo owocne lekcje. Starałem się odwzajemniać – dzieląc się swoim doświadczeniem. 

 

Był to dla mnie okres ogromnej nauki. Każdego dnia uczyłem się lokalnej kultury, sposobu funkcjonowania ludzi, prawa, przepisów czy nawyków konsumenckich.
Z każdym dniem rozumiałem, że wiele moich dotychczasowych doświadczeń mogę schować do szuflady. Otwierałem się na nowe. Zupełnie inny sposób myślenia,
jakże daleki od naszego postrzegania liniowego. Wiele rzeczywistości równolegle, bardzo częste zwroty akcji. Ciągle nowe wyzwania i pomysły. Mogliśmy uruchomić naszą maksymalną kreację, potrzebowaliśmy być bardzo elastyczni. Ogromny wysiłek i wiele czasu, który należało oddać naszym współpracownikom.

Praktycznie wszystko z czym przyjechaliśmy, było dla lokalnych współpracowników nowe i odwrotnie. To jak oni funkcjonowali, dla nas było bardzo odległe. 
Starałem się na przykład wprowadzić grafik spotkań z dwutygodniowym wyprzedzeniem. Podczas kiedy moi przyszli dostawcy raczej woleli organizować spotkania na zasadzie przyjechałem więc się spotkajmy. Obserwowałem wielokrotnie, w wielu innych instytucjach ogromne kolejki współpracowników do swoich szefów.
Po czasie zrozumiałem, że szef podejmuje decyzje i to on bierze na siebie całą odpowiedzialność, rzadko dzieląc się „władzą”. 

Nasze pierwsze biuro, po przyjeździe, mieliśmy tymczasowo w jednym z pomieszczeń naszego partnera. Jednak po przeprowadzce do Dushanbe przenieśliśmy je
do … domu Fredericka i Fabienne. Od tego momentu spędzaliśmy razem praktycznie całą dobę po za snem :). Mocną stroną tego rozwiązania było ograniczenie kosztów na starcie. Ponadto komunikacja. Wiedzieliśmy nawzajem wszystko co robimy, wspólnie dyskutowaliśmy i podejmowaliśmy decyzje.  Co bardzo przełożyło się na efektywność, budowało relację i zaufanie. Kilka razy musieliśmy się niegroźnie docierać. Moja pozycja nie była zbyt silna. Na przeciwko Generał i Finansowa, do tego mąż i żona … 😉 Wtedy też nauczyłem się, jak ważne jest oddzielać pracę od życia prywatnego (choć nie mieliśmy go za wiele). Po jakimś czasie nasza relacja była czymś w rodzaju hybrydy biznesowo- rodzinnej. Z miesiąca na miesiąc byliśmy bardziej skuteczni, wzajemnie się rozumiejąc i szanując. Jednak każdy z nas w pracy pilnował swojej części, będąc jak najbardziej profesjonalny.  Oddawaliśmy naszemu projektowi całe serce i maksymalne zaangażowanie. 

Z racji mojej funkcji, zakup telefonu, komputera, materiałów i mebli biurowych czy wybór dostawcy Internetu – było moim zadaniem. Każda z tych transakcji to osobna historia. Ja potrzebowałem konkretnej oferty, cennika, umowy, dokumentów, faktury oraz płatności przelewem. Dla moich dostawców nasze wymogi były często
jakby z zupełnie innej planety. Krok po kroku uczyłem się reali – starając się wypracować jak najlepszy kompromis. Doświadczenie jakie zdobyłem było bezcenna nauką służącą mi na dalszym etapie rozwoju naszego projektu. 

Korzystałem z gościnności gospodarzy domu, jedliśmy razem obiady często i kolacje. W weekendy starałem się odwiedzać dostawców, tych dalej położonych od stolicy.
Nasi partnerzy starali się również bardzo dbać o nas. Byliśmy gośćmi na wielu rodzinnych i okolicznościowych przyjęciach. Co bardzo przybliżyło mi ciekawe lokalne tradycje i obyczaje. Chłonąłem jak gąbka. Tysiące obrazów, słów, przedmiotów. relacje, obyczaje, zależności. Z tygodnia na tydzień coraz bardziej osadzałem się
w naszym nowym wspaniałym i jakże zadziwiającym świecie. 

Otoczony barwnymi i arcyciekawymi postaciami. 

Mój biegun cz.11 – Zrozumieć człowieka – badanie konsumenckie

odcinek 9 czeka na publikację 

Mój biegun cz.8 – Architektura projektu, integracja, biznes plan

Zostaw swoje dane, a odezwę się

×

Dzień dobry,
Proszę o kontakt w wiadomości WhatsApp, lub mailem na tomasz.rudnicki@coachmentor.pl

× Kontakt WhatsApp lub e-mail